poniedziałek, 30 stycznia 2012

Znaleziątko popada w refleksję: #02 - Wyliczanka

Do napisania tego postu natchnął mnie wczorajszy kryminalny wieczór. Ale od początku..

Postanowiłam sobie jakiś czas temu, że niezależnie od okoliczności muszę codziennie chociaż trochę poczytać. Odkryłam wykluwający się we mnie wtórny analfabetyzm, spowodowany spędzaniem nadmiernej liczby godzin przed komputerem. Znak czasów, odciskający się powoli na moim mózgu, nieco mnie przeraził - przez coraz to nowe dziury w głowie wypadają mi słowa, ostatnio stanowczo zbyt długo usiłowałam sobie przypomnieć wyraz "manipulacja". Cenię sobie barwność wypowiedzi i chciałabym przynajmniej zachować swój zasób słów w obecnym stanie (gdyby słowa wypadające z głowy uderzały o podłogę z cichym brzękiem, byłoby łatwiej..), więc musiałam podjąć jakieś kroki.
To nie tak, że do czytania trzeba mnie zmuszać - wręcz przeciwnie, uwielbiam czytać i przez długie lata robiłam to z własnej, nieprzymuszonej woli. Ale sami wiecie, jak to jest - jak człowiek już usiądzie przy komputerze i zacznie w coś grać, nadrabiać seriale albo (o nie!) oglądać na YouTube filmy z kotami (co jest równoznaczne ze skokiem w czasie o kilka godzin do przodu), to o wiele za szybko robi się późno i trzeba iść spać (idź spać, bo nie wstaniesz - co za absurdalna kwestia). Toteż zdyscyplinowanie samej siebie polegało na podjęciu świadomej decyzji, że najwyższa pora odejść od ekranu i zająć się czymś bardziej konstruktywnym.
Jak by się tak głębiej nad tym zastanowić, to w gruncie rzeczy smutne - przez ogólnie pojęty komputer z Internetem pozwalam sobie zapomnieć, co sprawia mi ogromną radość. Jakoś samo tutaj nasuwa się określenie "nałóg", ale pominę to milczeniem i nie podążę tą autodestrukcyjną ścieżką.
Po kilku dniach, na szczęście, umysł zaczął sam rozpoznawać jedną z ulubionych rozrywek i form relaksu, i od tego czasu skutecznie odciąga mnie od komputera wizją książki, która leży obok łóżka i aż prosi się, by ją przeczytać. Danatiel zdążył już przywyknąć do mojego "idę czytać" wypowiadanego o różnych porach dnia.

Takoż z miesiąc, może dwa miesiące temu, natknęłam się w sieci na recenzję książki Wyliczanka (oryginalny tytuł Think of a number) autorstwa Johna Verdona i zainteresowała mnie ona do tego stopnia, że zaczęłam ją czytać - w wersji cyfrowej, po angielsku. Z ekranu czyta się dość niewygodnie, ale fundusze miałam wtedy mocno okrojone i kupno nie wchodziło w grę. Z nieba spadł mi piątkowy konkurs Gazety Wyborczej, w którym pojawiła się właśnie ta książka. Mnie dwa razy powtarzać nie trzeba - wysłałam smsa i tydzień później Wyliczanka leżała już przy łóżku. I przeleżała sporo czasu, bo byłam w trakcie czytania serii Elizabeth Haydon..


Z początkiem ostatniego tygodnia wzięłam się za Verdona i z przyjemnością donoszę, że ubiegłego wieczoru skończyłam - przy czym ponad połowę książki przeczytałam właśnie wczoraj. Fabuła na początku nieco powolna dość szybko nabiera tempa i przykuwa uwagę, tym samym nie pozwalając na pójście spać o zaplanowanej porze..
Wyobraźcie sobie, że dostajecie list, w którym ktoś prosi Was o pomyślenie jakiejkolwiek liczby z przedziału 1 do 1000. A w małej kopercie dołączonej do tego listu znajduje się kartka właśnie z tą liczbą..
Głównym bohaterem jest David Gurney - emerytowany detektyw nowojorskiej policji, który ma za sobą sporo sukcesów w śledztwach dotyczących seryjnych morderców. Ni stąd ni zowąd odzywa się do niego znajomy ze studiów - Mark Mellery, który potrzebuje jego pomocy. Jak się na początku książki dowiadujemy, Mellery otrzymał kilka niepokojących listów zawierających wierszowane groźby od kogoś, kto zna go tak dobrze, że był w stanie przewidzieć jaka liczba z przedziału 1 do 1000 przyjdzie mu do głowy.
Nie chcę zdradzać zbyt wiele, toteż na tym wstępie poprzestanę. Im dalej, tym książka robi się ciekawsza, a historia coraz bardziej poplątana i nieprawdopodobna. Co prawda ja w pewnym dość wczesnym momencie domyśliłam się kto jest odpowiedzą na podstawowe pytanie, ale może to i lepiej - wszak największą satysfakcję w opowieściach kryminalnych przynosi nam samodzielne rozwiązanie zagadki. Jedyne, co mam książce do zarzucenia, to dość przewidywalny i mocno amerykański finał - ale da się to wybaczyć, bo całość robi wrażenie.
Bardzo lubię powieści Agathy Christie, bardzo lubię serial Columbo, a Wyliczanka to coś pomiędzy tymi dwoma tytułami, ale przeniesione w teraźniejszość - z zaawansowaną technologią, z rozbudowaną zagadką i zawikłanymi sztuczkami, które trzeba jakoś wyjaśnić.

Podsumowując ten przydługi post - zachęcam wszystkich do czytania książek, a dziś zwłaszcza polecam pozycję Johna Verdona Wyliczanka.



Znaleziątko :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz